Z placu Niebiańskiego Spokoju postanowiliśmy jechać do hotelu, odpocząć, ogarnąć się i ew. coś zjeść.
Okazało się, że Patryczek zasugerował złapać taxi ze złej strony drogi no i mieliśmy problem, bo tam gdzie przebywaliśmy taxówki zawsze jechały pełne turystów (w kierunku placu). Postanowiliśmy iść zatem w górę owej ulicy licząc, że dotrzemy do miejsca gdzie będzie łatwiej złapać taxi, a może nawet znaleźć postój.
Tak przeszliśmy ... z godzinę ...
W końcu, na bardzo zatłoczonej ulicy w centrum udało się nam znaleźć cała masę czekających taksówek :) Ania była lekko podejrzliwa i jak się okazało, słusznie. Otóż owe taksówki w centrum miały jakąś "specjalną"taryfę, dojazd do naszego hotelu wedle kierowców miał kosztować conajmniej dwa razy tyle co według "standardowej" taryfy.
Postanowiliśmy nie dać się wykorzystywać w "biały dzień" i poszliśmy jeszcze kawałek dalej, próbując złapać jakieś puste taxi po drodze. Ku naszemu zdziwieniu, kierowcy nie chcieli nas zabierać na kurs. Nasze rozumowanie potwierdziły dalsze obserwacje. Taksówkarze w centrum musiali mieć "umowe" nie zabierać turystów, zmuszając ich niejako do tych "specjalnych" taryf.
Na całe szczeście, Aneczka okazała się być sprytna na tyle, że zauważyła kilka wolnych odizolowanych taksówek. Jeden z kierowców miał właśnie przerwę na papierosa. Ogołnie nie chciała nas zabrać, ale jak mu Ania pokazała gdzie chcemy jechać, to zmiękł ;] Ogólnie podróż była nawet zabawna, bo kierowca mimo, że nie znał w sumie wcale angielskeigo był dość komunikatywny. Np. widząc karteczkę z listą miejsc ktore chcemy zobaczyć, zdecydowanie odradzał Stadion Olimpijski, czemu ? Trudno powiedzieć.
Ten sam kierowca, po drodze pokazywała nam pare w miarę ciekawych budynków etc. Ogólnie długo jechaliśmy, bo były straszne korki. Na szczeście tym razem nie było takich upałów jak w Szanghaju.
Ufff, w końcu (po 40 minutach i 20km) udalo sie nam wrocic do hotelu... Troche to zajelo.
Teraz się ogarniemy, odswiezymy i idziemy jesc, a potem na "wycieczkę" do pobliskiego centrum handlowego, które dość adekwatnie (ze wezgledu ma rozmiar) nazywa się "Shopping City".